FORUM DYSKUSYJNE  STRONA GŁÓWNA  KSIĘGA GOŚCI  KSIĘGA HUMORU


AKTUALNOŚCI

ZIBI Z BABIC - MISTRZ POLSKI W RAJDACH

zdjęcia i tekst pochodzi ze strony www.terenowo.pl

Nie każdy wie, że w Babicach i to Starych Babicach,
Naszych Babicach mieszka Mistrz Polski w Rajdach
Terenowych.

- Bardzo się cieszę ze zwycięstwa. To był ciekawy rajd,
wystartowało mnóstwo załóg – chyba z osiemdziesiąt...
Teraz planuję trochę odpocząć i przygotować się do startu
we wrześniowym Poland Trophy, a potem w kolejnej rundzie
Pucharu Polski. Zgromadziłem sporo punktów i mam dużą szansę
na zwycięstwo w pucharze, więc chciałbym ją wykorzystać
- o II rundzie Pucharu Polski w Ostródzie opowiada zwycięzca rajdu
- Zbigniew Popielarczyk

Zawody rozpoczęły się od krótkiego prologu z typowo „rempstowską” trasą – 2 dziury, parę zakrętów, generalnie płasko i bez problemu. Osiągnąłem jeden z lepszych czasów (1.27 – najlepsi byli o 3 sekundy szybsi), ale niestety jako jedyny  przywiozłem na metę kawałek zerwanej taśmy, za co został przesunięty na sam koniec klasyfikacji. Miałem pecha – wszyscy zawodnicy nie mieścili się w trasie, zrywali taśmy, ale tylko ja przywiozłem sędziom dowód mej winy.

 W efekcie do etapu nocnego startowałem z 40. pozycji – przede mną znalazło się około 20 aut z klasy ekstremalnej i tyle samo z klasy Adventure. Zapowiadało się niezłe wyprzedzanie...

Przeszkody nocne były niczego sobie – już pierwsza próba polegała na kilkumetrowym, pionowym zjeździe wprost do rzeczki, a następnie stromym podjeździe, gdzie kłopotów nie mieli tylko ci, co dysponowali mocą powyżej 200 KM. Nieustannie przedzieraliśmy się przez wolniej jadące samochody, ale i tak byliśmy daleko za czołówką, którą nic nie blokowało. Los uśmiechnął się do nas na jednym z bagien,  który został kompletnie zakorkowany przez kilka wklejonych aut. Byliśmy szybsi od nich, ale to oni mieli pierwszeństwo przejazdu. Nagle dostrzegliśmy z boku pionową ścianę, pod którą nikt nie odważył się dotąd podjechać. Poprosiliśmy kolegów, żeby nas do niej przepuścili, a my już sobie z nią jakoś poradzimy. Na szczęście daliśmy radę. W ten sposób szybko ominęliśmy co najmniej z 10 samochodów...


Zbyszek - w tle Jego samochód


Orlen Trophy 2006 - I elim. Bojanów - najciekawsze zdjęcia, kiedy Zibi naprawia w błocie samochód


Później dojechaliśmy do toru motocrossowego, który był super! W wielu jego miejscach jechaliśmy na maxa! Trzeba było jednak uważać, bo zapadły już ciemności, a miejscami tor był bardzo kręty. Łatwo było jednak się zorientować, bo trasa była otaśmowana.

Kolejną trudną przeszkodą na trasie był wąwóz, które dnem biegł zdradliwy rów. W tym miejscu szczególnie ciężko miały małe auta – awarie (pourywane przeguby) dotknęły m.in. Suzuki Jacka Ambrozika i Mariusza Kulaka.

Reszta to już niemal nieustanny „winch”. Z mozołem przedzieraliśmy się przez las, podciągając się od drzewa do drzewa. Mój pilot często brodził w bagnie po pas. Drzewa rosły tak gęsto, że czasem droga okazywała się ślepa i niestety musieliśmy wracać.

Na koniec czekał na nas staw, bardzo szeroko otaśmowany, który straszył nas... rzęsą pływającą po jego tafli. Potem był jeszcze ostry podjazd i – nareszcie meta. W sumie przeprawa nie zajęła nam zbyt wiele czasu – tylko niecałe półtorej godziny, co pozwoliło nam zwyciężyć na tym etapie! Pozostałe załogi deptały nam jednak po piętach – jako drugi finiszował Artur Kołodziej, za nim Wojtek Gołębiowski i Marek Schwarz. „Gołąb” z Andrzejem Derengowskim mieli pecha, bo pomylili trasę i niechcący pokonali część trasy etapu dziennego.

Dzięki wygranej nocy wystartowaliśmy do odcinka dziennego jako pierwsi i nareszcie nie musieliśmy nikogo wyprzedzać! Zaraz po starcie była taka śmieszna przeszkoda – pionowy zjazd w dół, który niemal każdy samochód kończył „świecą” na zderzaku. Trasa etapu dziennego była pełna różnorodnych przeszkód. Głęboka woda, ostre trawersy (na jednym z nich dachowała Suzuki), gęstwina drzew, które trzeba było łamać, żeby w ogóle przejechać (czułem się, jakbym jechał czołgiem, torującym drogę przez las), mnóstwo zjazdów i podjazdów w wąwozach... Również teren był bardzo zróżnicowany – ściółka leśna przeplatała się z terenami bagiennymi, torfowiskiem, wodą... Czasem widać było, że organizator nie ryzykował swego auta i pewne fragmenty tylko otaśmował, ale już ich nie przejechał.

Jechaliśmy szybko, choć nawigacja była trudna. Rafał Trwoga, mój pilot, to jednak prawdziwy „człowiek lasu”, wielokrotny organizator „Expedycja Kaszubia”, który świetnie sobie radził w tych ciężkich warunkach. Doskonale „czytał” roadbook, niemal bezbłędnie odnajdując drogę przez las. Czasem okazywało się, że najlepszą podpowiedzią dla nas byli... kibice – wystarczyło kierować się na nich, a droga sama się znajdowała.

Przez większość etapu jechałem razem z Markiem Schwarzem, który dogonił mnie, choć wystartował z 4. pozycji. Raz prowadził on, a raz ja. W pewnym miejscu zdarzyła nam się ciekawa przygoda – gdy atakowałem jeden z podjazdów, okazało się, że Marek akurat zapinał linę na drzewie, obok którego zamierzałem przejechać. Byłem rozpędzony i nie miałem już czasu na zmianę planów. Udało mi się tylko nieco odbić w bok i w rezultacie... wjechałem (dosłownie!) na drzewo. Auto stanęło dęba i przez moment wydawało mi się, że zaraz przewróci się na plecy, ale na szczęście pod naciskiem jego ciężaru drzewo złamało się i opadłem na koła. Uffff....

Potem miałem jeszcze jedną groźnie wyglądającą przygodę. Podczas przejeżdżania po leżącym na dnie wąwozu drzewie, jeden z jego konarów niebezpiecznie się wygiął, po czym trzasnął i uderzył wprost w przednią szybę. Szyba się rozbiła, ale gałąź na szczęście nie dosięgła mnie.

Do mety dojechałem ostatecznie jako pierwszy, Marek finiszowa dwie minuty po mnie, ale ponieważ startował z 4. pozycji, czyli z 8-minutową stratą, to on okazał się zwycięzcą etapu dziennego. Klasyfikację rajdu wygrałem jednak ja, bo w sumie zdobyłem więcej punktów za zwycięstwo „nocy” i drugie miejsce na etapie dziennym.

Nie wszyscy będą miło wspominać ten rajd. Po ukończeniu etapu wróciłem na trasę, by zobaczyć, jak radzą sobie chłopaki. Na ostatniej dziurze spotkałem Jacka Ambrozika – jego Suzuki była w opłakanym stanie. Nie miała przedniego napędu, bez wyciągarki, ze ściągniętą oponą z felgi nie mogła już się wydostać o własnych siłach. „Ambrozja” chciał już zrezygnować, ale pomoc zaofiarowała mu załoga „Gelendy”, która wyciągnęła go z bagna.

Bardzo się cieszę ze zwycięstwa. To był ciekawy rajd, wystartowało mnóstwo załóg – chyba z osiemdziesiąt... Co ciekawe jednym z uczestników był właściciel pięknego BMW X5...

Teraz planuję trochę odpocząć i przygotować się do startu we wrześniowym Poland Trophy, a potem w kolejnej rundzie Pucharu Polski. Zgromadziłem sporo punktów i mam dużą szansę na zwycięstwo w pucharze, więc chciałbym ją wykorzystać. Żałuję tylko, że nie mogę w bezpośredniej walce zmierzyć się z Darkiem Luberdą i Wojtkiem Polowcem, którzy zajęci są budowaniem nowych aut.  
 
(not. AK)

ADMIN